Jarzmo małżeńskie 16.10.2003r.
To było w niedzielę, wczesnym latem
Wracałam z ogrodu z kwiatami
Ty szedłeś wtedy chyba za - "tym".
I zderzyliśmy się na krótko oczami.
Niby nie umiałeś bramki otworzyć
I mocowałeś się z nią usilnie
A ja chyba chciałam w to wierzyć
Więc podbiegłam - tak całkiem niewinnie.
Wstydziłam się śmiało podnieść oczu
Choć mnie tak bardzo korciło
Tak ukradkiem zobaczyłam Cię z boku
I tu się nam wszystko zaczęło!!!
Miałam kolorową spódnicę z atłasu
Bluzeczkę białą w drobne kropeczki
Warkocz niedopleciony sięgał mi pasu
A na nogach buciki - koreczki.
W ręku miałeś gałązkę zieloną
Garnitur granatowy sobie ubrałeś
Włosy czarne, fryzurę ułożoną
I beztrosko się do mnie uśmiechałeś.
Dołożyłeś mi gałązkę do bukietu
Twierdziłeś, że pasuje niezmiernie
Ja zaś, usta miałam pełne uśmiechu
Potwierdziłam opinię Twą wiernie.
Miałeś wówczas dwadzieścia cztery lata
Ja wtedy miałam zaledwie lat siedemnaście
I tu los tak dziwnie nam się splata
Tak z żartów, a na serio właśnie.
Za cztery miesiące, przed Ołtarzem
Przed Bogiem miłość przysięgliśmy sobie
Bardzo, bardzo poważnie Tym razem
Tyś przysiągł mnie a ja Tobie.
Pamiętam bukiet z białych goździków
Bo takie wtedy były na czasie
Nie ma białych lilii w październiku
A ja takie powinnam mieć właśnie.
Czasem było dobrze, czasem źle
Lecz zawsze byliśmy obok siebie
Każdy to przyzna, bo wiedział i wie
Że Ty kochałeś mnie. a ja Ciebie.
Byłeś mi mężem, ojcem i matką
Dbałeś o dom, rodzinę i dzieci
Ja Ci Przystanią - przy brzegu statkiem
A w nim dobytek i rybki w sieci.
Były dni różowe, gorące, słoneczne
Przyjaciele przy nas chowali się w cieniu
Ale w pochmurne, deszczowe wietrzne
Niestety! - same trwaliśmy w milczeniu.
Moi rodzice bardzo Cię lubili
Nigdy nie wnosili żadnego "ale"
Mnie Twoi również szacunku nie odmówili
Żadnej uwagi nie usłyszałam wcale.
Żadnej uwagi nie usłyszałam wcale.
I tak nam minęło pół wieku bez mała
Teraz najbardziej potrzebni jesteśmy sobie
Rozproszyła się już rodzina cała
Teraz Ty podasz mi ziółka, a ja Ci kompres zrobię.
Twe ręce ciemne, porysowane
Jak wypieczony wiejski chleb
Nogi i ręce sfatygowane
A głowę poprószył już biały śnieg
Wiemy już dobrze, co kogo boli
Co może cieszyć, a co smucić
Kiedy się święty spokój woli
A kiedy można piosenkę zanucić
Kochamy swoich, rodzinę, dzieci
Z miłością się na nich oko zawiesi
Szkoda, że czas tak szybko leci
Tak by się chciało wnuki pieścić!
Gdy chorowałam, za rękę mnie trzymałeś
Ja zaś odpływałam gdzieś w nieznane
Miałam świadomość, że się zamartwiałeś
Więc wróciłam do Ciebie Kochanie
Ty wykuwałeś młotkiem pieniądze
Ja igłą wykłuwałam mniej-więcej pół
Nieważne czy Ty, czy ja tu rządzę
Teraz mamy wspólny dom, dzieci i stół
Nie wiem ile jeszcze mamy czasu
Więc pozaplatałam życie w warkocze
Chcę je powiązać wstążką z atłasu
W kokardkę związać zanim odpocznę.
Aby nie ja! - aby nie Ty!
Miłość, - to największe cierpienie
Chociaż obeschną z oczu łzy.
W sercu zostanie cierń na wspomnienie.
Tymczasem jeszcze jesteśmy razem
Przy Tobie z włóczki swetry drutuję
Wieczorem klękamy świętym Obrazem
Za wszystko Bogu serdecznie dziękuję.
Już słońce ma się ku zachodowi
Wypada się oglądnąć na przeszłe dni
Pomyśleć, - co było potrzebne człowiekowi?
W czym sens? a w czym jeszcze błąd tkwi?
"Jarzmo jest słodkie, a brzemię lekkie"
Gdy przyjmie się je z rąk Boga
Szukając swego - jarzmo się zerwie
Niema Życia i Prawdy, -zgubiona Droga
- Czy to epopeja? - jeszcze nie
Wszak koniec wieńczy dzieło
Jak będzie dalej? - Pan Bóg wie
-Oby było tak jak się zaczęło!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz